środa, 3 września 2014

Chapter II


[I'd fill your every breath with meaning.]

Mam bilety na dzisiejszy konkurs, ale nie mam ochoty tam iść. Nie chcę patrzeć na ciebie, nawet z daleka, nawet na telebimie. Nie chcę słyszeć twojego nazwiska. Nie chcę o tobie pamiętać.
Bo przecież takie są zasady tej gry. Po zakończeniu o sobie zapominamy. I nigdy więcej się nie spotykamy.
Powinnam oddać ci twoją kurtkę, ale to oznaczałoby spotkanie z tobą, a tego wolałabym uniknąć. Ty pewnie też. Jest poranek, kolejny dzień, dotarło już do ciebie, jakie są zasady tej naszej małej, słodkiej gry.
A tych zasad nie wolno łamać.

Powoli zbieramy się na skocznię. Chłopaki przepychają się między sobą, piszą ostatnie wiadomości do żon i dziewczyn, rozmawiają z trenerami. Zwyczajnie, najzwyczajniej w świecie.
Przetrząsam walizki w poszukiwaniu innej kurtki, jakiejkolwiek, byle nie damskiej. Przecież nie mogę wyjść w tej należącej do ciebie.
Podświadomie mam nadzieję, że po nią wrócisz. Że wrócisz i zostaniesz na dłużej, ignorując zasady tej naszej małej gry.
Sandra wysyła mi esemesa o treści "powodzenia, kochanie". Ignoruję go, usuwam, nawet nie odpowiadając. Nie mam ochoty na jakikolwiek kontakt ze Stiegler.
Coraz częściej łapię się na tym, że mam jej dość. I coraz częściej szukam zabawy z inną, przypadkową dziewczyną.
Jedną z nich jesteś ty, Gosiu.
Jesteś dla mnie tylko zbiegiem przyjemnych okoliczności.

Moje stopy instynktownie, bez mojej woli prowadzą mnie pod skocznię, po godzinach bezcelowego włóczenia się po Krupówkach. Konkurs niedawno się skończył, ostatni kibice opuszczają trybuny. Zawodnicy wsiadają do swoich autokarów, by zabrać z hotelu rzeczy, a potem lecieć dalej, bodajże do Oslo. Daleko, na północ, do stolicy Norwegii.
Wśród tych zawodników gdzieś jesteś ty, z moją kurtką, natrętnie zaprzątający mi myśli, ze swoimi orzechowymi oczami, irytującym akcentem i zniewalającym zapachem wody po goleniu.
Dlaczego nie chcesz opuścić mojej głowy? Dlaczego urządzasz sobie tam całkiem przytulne mieszkanko i obiecujesz zostać na dłużej? Dlaczego nie potrafisz być tylko kolejnym pionkiem w mojej grze?
- Gosia!
Cholera. Twój głos. Słyszę twój głos, a wiem, że nie zwariowałam, nie na tyle, by mieć omamy słuchowe. Twoi koledzy z kadry zerkają na mnie z ciekawością. Jakim cudem nie zauważyłam austriackiego autobusu?
Biegniesz w moją stronę, w samej bluzie. Odruchowo rozpinam twoją kurtkę, którą cały czas mam na sobie.
- Gosia, mam twoją kurtkę - mówisz, lekko zdyszany. Uśmiecham się kpiąco.
- Zdaję sobie z tego sprawę, Schlierenzauer. Lepiej, niż ci się wydaje.
Wpatrujesz się we mnie intensywnie, unosząc lekko brew.
- Oddać ci ją? - pytasz.

Uśmiechasz się lekko, patrząc na moich kolegów z kadry.
- A masz na to czas? - odpowiadasz pytaniem na pytanie. Oglądam się za siebie i gestem pokazuję skoczkom, że dotrę na lotnisko przed samym lotem. Odwracam się do ciebie, nadal wpatrującą się we mnie z lekkim, jakby ironicznym uśmiechem.
- Dla ciebie zawsze.
Uśmiechasz się szerzej, już nie tak ironicznie. Cieplej, weselej. I w twoich oczach błyszczą gwiazdy.
Tak jak ja, uwielbiasz tę grę.

Idziesz za mną, szybkim, sprężystym krokiem, w stronę Zakopanego, której pewnie nigdy wcześniej nie widziałeś. Prowadzę cię do małego, zaniedbanego, ale taniego hoteliku blisko gór.
Oboje wiemy, dlaczego za mną idziesz. Na pewno nie po kurtkę, którą zresztą nadal mam na sobie, która nadal pachnie tobą.
Słyszę, jak śmiejesz się cicho za moimi plecami. Nie zatrzymując się, pytam, z czego.
- Fascynujesz mnie, Gosiu - mówisz. Nie odpowiadam, na oślep chwytam twoją dłoń i splatam twoje palce ze swoimi.
- Chodź - poganiam cię.
Nie przestajesz się uśmiechać.

Przez okno wpada do pokoju światło zachodzącego powoli słońca. Uśmiechasz się lekko w półmroku, leżąc obok mnie na wąskim, niewygodnym łóżku.
- Lubię z tobą grać - mruczę, przeciągając palcami po twojej nagiej skórze.
- Zauważyłam - odpowiadasz. Twoje oczy błyszczą, wpatrzone w moje usta. Masz śliczne oczy, tak różne od oczu Sandry. Kiedy tak wpatrujesz się we mnie w półmroku zaniedbanego pokoju, w moim umyśle budzą się dziwne, niespodziewane i niepotrzebne myśli. Że być może zostawiłbym dla ciebie Stiegler. Że chciałbym widzieć te oczy po przebudzeniu. Że chciałbym słuchać twojego głosu, zachrypniętego od snu. Mrużysz powieki, odwracając wzrok w stronę brudnego okna z widokiem na Giewont.
- Co jest? - pytam odruchowo. Uśmiechasz się, ale nadal na mnie nie patrzysz.
- Kocham góry - mówisz cicho. - I wszystko, co się z nimi wiąże.
Unoszę lekko brwi.

- Mnie też kochasz? - pytasz z rozbawieniem. - Też wiążę się z górami. Co prawda bardziej z Alpami niż Tatrami, ale hej, góry to góry, prawda?
Nagle jesteś w bardzo dobrym humorze, masz ochotę na żarty. A ja nagle staję się śmiertelnie poważna. Jakby twoje pytanie, czy cię kocham, bardzo mnie uraziło.
Bo przecież to niemożliwe, zakochać się w grze, zabawie, rozrywce, przerwaniu nudy prozaicznego życia.
- Ciebie nie kocham, zapomnij - mówię ostro. - I to chyba najwyższy czas, żebyś stąd poszedł - dodaję.
Unosisz się na rękach i patrzysz na mnie z góry. Ignoruję cię, wpatruję się w okno, w Śpiącego Rycerza za brudną taflą szkła. Legenda głosi, że Śpiący powstanie, gdy nadejdzie czas, przebudzi się i uratuje nasz kraj.
Czy mógłby uratować też mnie?
Chwytasz mój podbródek i zmuszasz mnie do spojrzenia ci prosto w orzechowe, hipnotyzujące oczy. Już nie jesteś rozbawiony, z powagą szukasz śladów uczuć w moich tęczówkach.
- Czego się boisz? - pytasz cicho.

Nie odpowiadasz, hardo patrzysz mi w oczy, ale w twoich tęczówkach błąkają się ślady uczuć, strachu, niepewności, bólu.
Ktoś cię kiedyś skrzywdził, teraz wiem to na pewno, skrzywdził cię, a ta gra, którą tak kochasz, to twój sposób na obronę przed kolejnymi ranami. Budujesz wokół siebie mur, nie pozwalając nikomu go zburzyć. Nie dopuszczasz nikogo do siebie, by nikt nie mógł cię znowu roztrzaskać.
Ale czy ja nie robię tego samego? Sypiam z przypadkowymi dziewczynami, by zagłuszyć myśli o Sandrze, negatywne myśli podpowiadające mi, że już jej nie kocham. A dziewczyny są młode, ładne i chętne, podziwiają mnie i chcą wszystkiego, co mam ochotę im dać.
Ale ty jesteś inna, Gosiu, ty mnie nie podziwiasz, jak one, tobie nie imponują moje osiągnięcia sportowe. Dla ciebie to ja jestem odskocznią, kuloodporną kamizelką, którą zakładasz na swoją roztrzaskaną, poranioną duszę. Role się odwracają. Już się odwróciły.
Składam przelotny pocałunek na twoich ustach i wstaję, szukając ubrań w zaniedbanym, ciasnym pokoju, który wynajęłaś. Nie podnosisz się, nie patrzysz na mnie, znów obserwujesz przez okno Śpiącego Rycerza. Znam tę legendę.
Rycerzu, czy mógłbyś uratować Gosię?

Nie chcę odpowiadać na twoje pytanie. Nie chcę mówić, że boję się, że mogłabym cię pokochać, że mogłabym, może nawet chciałabym, żebyś pomógł mi poskładać moją pokruszoną duszę. Boję się przyznać do tego przed samą sobą, a tym bardziej przed tobą.
Słyszę, jak się ubierasz, tak blisko, a jednak tak odległy, ale uparcie wpatruję się w krzyż na szczycie Giewontu. Nie chcę cię widzieć, nie chcę słyszeć twojego głosu, chcę jak najszybciej pozbyć się ciebie z mojego życia.
- Mam twoją kurtkę - mówisz nagle. Jestem tym dźwiękiem tak zaskoczona, że odruchowo siadam na łóżku, nadal naga, z bladą skórą doskonale widoczną w półmroku pokoju. Widzę cię, w dżinsach i rozpiętej koszuli, szczupły, umięśniony, niemalże idealny.
- Możesz ją zatrzymać - odpowiadam, starając się zachować chłód w głosie. - I zabrać swoją. Zabrać wszystko, co twoje.
Zabrać wspomnienia, dotyk twoich dłoni na mojej skórze, orzechowe tęczówki, idealnie wykrojone wargi, głos z zabawnym akcentem, gdy mówisz po angielsku.
- Dlaczego tak się boisz uczuć? - pytasz nagle. Milczę, nie umiem, nie chcę odpowiedzieć ci na to pytanie. Uśmiechasz się kpiąco w półmroku. - A może tylko udajesz, że się boisz, co, Gosiu?
Prycham cicho, odgarniając włosy z twarzy.
- Nie udaję - mówię ostro. Patrzysz na mnie, twoje oczy błyszczą w półmroku zaniedbanego pokoju.
- Powinieneś już iść - odzywam się po kilku długich minutach ciężkiego, pełnego wzajemnych oskarżeń milczenia. Kiwasz powoli głową, nieświadomie targając nieco zbyt długie włosy.
- Uwolnić cię od niewygodnych pytań? - pytasz. Zamykam oczy, nie chcę cię widzieć w tym półmroku, w tym zaniedbanym pokoju z brudnymi oknami.
Może masz rację, może uciekam. Ale takie są zasady tej gry.

Uczucia wszystko pieprzą. Tak mi powiedziałaś. Nie chcę wychodzić, ale muszę. Chłopaki czekają, niedługo odlatujemy, a ja już nigdy cię nie zobaczę.
Z tyłu głowy kiełkuje mi nadzieja, że wykorzystasz daną ci szansę, że jeszcze będę miał okazję spojrzeć na twoje idealne ciało, bladą skórę i błyszczące oczy.
- Uwolnić mnie od ciebie, Gregor - mówisz w końcu, nie otwierając oczu. Ciasny, zaniedbany pokój wydaje się być pełen niewypowiedzianych pytań, odpowiedzi, których nie chcesz mi udzielić, oskarżeń i błagań.
Coś się między nami dzieje, Gosiu, nie możesz zaprzeczyć.
Uczucia wszystko pieprzą. Nagle nie chcę wychodzić, mimo że powinienem, według zasad naszej gry nigdy nie powinienem tu za tobą przychodzić. Ale już dawno zgubiliśmy te zasady, doskonale o tym wiesz.
Czego się boisz? Uczuć? Że za mną zatęsknisz? Że było ci dobrze, nie tylko fizycznie?
- Do zobaczenia - rzucam cicho, patrząc na twoją sylwetkę w półmroku. Wiem, że chcesz zareagować na moje słowa, zapytać, dlaczego mówię "do zobaczenia", skoro już nigdy więcej się nie zobaczymy, ale wybierasz ignorowanie mnie, wyrzucanie mnie z pamięci, głowy i serca.
Wychodzę z pokoju, szybko opuszczam budynek. Nadal tkwisz w mojej głowie.

Na podłodze leżą rozrzucone kartoniki, plastikowa oprawka na plakietkę i smycz w narodowych barwach Austrii. Wstaję i biorę jedną z kartek do ręki.
Akredytacja, wstęp na zawody, na trybuny i teren przeznaczony tylko dla zawodników. Każda z wpisanym ręcznie moim imieniem. Nazwiska brak, zdjęcia też. To należy do mnie, wypełnienie kart, podjęcie decyzji, czy chcę z nich skorzystać.
Nie znam tego charakteru pisma, ale doskonale wiem, kto podarował mi te kartoniki. Kto je wypełniał.
Gregor Schlierenzauer.
Dlaczego to robisz? Dlaczego nie chcesz zniknąć z mojego życia? Dlaczego łamiesz zasady naszej małej, uroczej gry, Gregor?
Patrzę na prezent od ciebie i wiem, że będę tego żałować.
Sięgam po długopis i w półmroku dopisuję swoje nazwisko na każdej z kart, a potem włączam komputer i szukam biletów lotniczych do Oslo, na lotnisko Gardermoen.
Gra nadal trwa.


~*~
Wracam, po długiej przerwie. Wracam jako studentka filologii angielskiej, po kolejnym pobycie w Zakopanem i pierwszej pieszej pielgrzymce na Jasną Górę.
Nie obiecuję częstych rozdziałów, ale postaram się, żeby nie było znowu tak długiej przerwy.
Na where the wind blows też wrócę, ale nie wiem, kiedy.
I tego, enjoy.

wtorek, 25 lutego 2014

Chapter I


[I've got a thing for you.]

Gwiazdy świecą, wyraźnie widoczne na ciemnogranatowym, polskim niebie.
Zawsze mnie zastanawiało, czemu tych gwiazd w Polsce jest więcej niż w mojej Austrii. Podobno to dlatego, że Zakopane jest ciemniejsze od Innsbrucka. Mniej ulicznych latarni, mniej świateł samochodów, mniej rozświetlonych w nocy okien.
Mniej ludzi, mniej hałasu, mniej szans, że Sandra dowie się, co robię.

Od początku imponowała mi twoja pewność siebie, charakterystyczny błysk w oczach. Zawadiacki uśmiech i ten zabawny akcent, kiedy mówisz po angielsku.
Dobrze znam te wasze austriackie zabawy, nie jesteś pierwszy i pewnie też nie ostatni, który w klubie szuka dziewczyny na jedną noc, by potem nigdy więcej jej nie spotkać. Jestem jedną z tych dziewczyn, bez zahamowań, bez wyrzutów sumienia, bez fałszywej skromności.
I cholernie lubię tę zabawę.

Uśmiechasz się lekko, wpatrując się w sufit. Masz krótkie, ciemnobrązowe włosy. To dobrze. Mam dość blondynek, odkąd jestem z Sandrą.
Dlaczego właściwie z nią jestem? Dobre pytanie. Kocham ją, naprawdę kocham moją pannę Stiegler. Ale czasami potrzebuję... urozmaicenia. Rozrywki. Czasami muszę za nią zatęsknić, przypomnieć sobie, za co właściwie ją kocham.
Twoje oczy błyszczą w ciemności jak dwie gwiazdy tuż obok mnie.

Nie wiem, o czym myślisz. Nawet mnie to chyba nie do końca obchodzi. Przecież to nie jest główna idea tej zabawy. Nie rozmowa. Nie uczucia. Tu uczucia są całkowicie zbędne. Uczucia psują całą tę sytuację, tracisz kontrolę, chcesz więcej, a jednocześnie tego nie chcesz, już nie interesuje cię tylko seks.
Brak uczuć, to jest ten idealny układ.
- Skąd jesteś? - pytasz nagle, jakbyś na siłę próbował przerwać ciszę.

Milczysz, wpatrując się w sufit. Dłonią bezmyślnie odgarniasz włosy z czoła.
- Z Polski - mówisz w końcu cicho, jakbyś bała się spłoszyć czające się w ciemności myśli.
- Tego domyśliłem się po imieniu - mruczę, przewracając się na bok. Zaczynam obrysowywać palcem twoje usta. - Swoją drogą, Gosia to całkiem ładne imię. Małgorzata. Gosia. Ładnie.
Rozciągasz wargi w uśmiechu, spoglądając na mnie.
Wydajesz się tak inna od mojej Sandry.

Niedługo zniknę i oboje dobrze o tym wiemy. Jeszcze bawisz się w rozmowę, jeszcze udajesz, że zapamiętasz, jak mam na imię. Jeszcze grasz w tę grę.
- Twoje imię też mi się podoba - mówię, bo też mam ochotę jeszcze grać. - Gregor... Jest twarde i niemieckie, ale brzmi lepiej niż kolejny Andreas.
Śmiejesz się. Podnosisz dłonie i powoli odginasz kolejne palce.
- Liczę, ilu Andreasów skacze na nartach - mruczysz pod nosem. - Kofler, młody Wellinger, Wank, Stjernen, Norwegowie mają też kilku Andersów...
- Sporo ich.
- Sporo - potwierdzasz, opuszczając ręce z roztargnieniem. Masz silne dłonie.

Nagle siadasz na łóżku, przeczesując palcami krótkie włosy. Sięgają ci ledwie ramion, lekko falują, w ciemności są czarną plamą na tle bladej, nagiej skóry.
- Co robisz? - pytam niepewnie. Odwracasz głowę, uśmiechasz się spokojnie.
- Ubieram się. I uciekam - wyjaśniasz cicho. - Gra skończona, Schlierenzauer, to koniec na dzisiaj.
Wstajesz, jesteś drobna, szczupła, niska, wyglądasz jak mała dziewczynka, ale jeszcze niedawno udowadniałaś mi, że już dawno stałaś się kobietą.
- Czekaj - rzucam nagle. Widzę w ciemności, że unosisz brwi, przerywając zakładanie koszuli. - Ile masz lat? - pytam, trochę bez sensu, ale to nagle wydaje się dla mnie niezmiernie ważne.

- Dwadzieścia jeden - odpowiadam lekko. Oczko. Dwadzieścia jeden lat i trzy miesiące, urodziłam się w listopadzie, ty w styczniu. Jesteś ode mnie starszy dokładnie o rok i dziesięć miesięcy.
- Ja dwadzieścia trzy - mówisz. Wiem to, przecież to wiem, Schlierenzauer.
- To nieistotne - stwierdzam, powoli zapinając guziki koszuli. Unosisz lekko brwi w niemym zapytaniu.

- Nieistotne? - powtarzam. Kiwasz głową, odrzucając do tyłu włosy.
- Nieistotne - przytakujesz. - Nieważne. Błahe. Bez znaczenia.
- Dlaczego? - pytam cicho. Przez moment trwasz w bezruchu, zapatrzona w ciemność przed tobą. Po chwili wzruszasz ramionami, lekko, bez emocji.
- Takie są zasady tej gry, Schlierenzauer - odpowiadasz. - Bezosobowość. Emocjonalna pustka. Tu nie chodzi o uczucia.
Widzę w ciemności błysk w twoich oczach. Lubisz tę grę.

Wpatrujesz się we mnie, twoje oczy błyszczą w ciemności jak dwie jasne gwiazdy na nocnym niebie. Wiem, że masz orzechowe tęczówki, wpatrywałam się w nie tego wieczora. Wiem, że też lubisz tę grę.
- A może czasami warto coś czuć? - pytasz, uśmiechając się kpiąco. Kręcę powoli głową.
- Uczucia wszystko psują, Schlierenzauer - odpowiadam cicho. - Uczucia ranią. Powodują ból. A ja wolę uciekać od bólu, jeśli tylko mam taką możliwość.
- A co, jeśli uczucia wymkną ci się spod kontroli? Jeśli kogoś pokochasz wbrew sobie?

Nie poruszasz się przez moment, ważąc w głowie zadane przeze mnie pytanie. Podchodzisz do mnie, siadasz obok, na skraju łóżka.
- Wtedy będę miała problem - mówisz szeptem. Odgarniasz włosy z twarzy i patrzysz na mnie poprzez ciemność. - A co ty zrobisz, jeśli kogoś pokochasz?
- Ja już kogoś kocham - odpowiadam odruchowo. - Sandrę Stiegler.
- I dlatego sypiasz z dziewczynami na konkursach? - pytasz. Nie wiem, co ci mam odpowiedzieć. Jak mam to wytłumaczyć. Jakich użyć słów, byś mnie zrozumiała, bo nagle to jest dla mnie bardzo ważne, byś wiedziała, co mam na myśli.
Unosisz lekko brwi, uśmiechając się znacząco.
- Widzisz, Schlierenzauer. Uczucia wszystko pieprzą.

Zaciskasz wargi, czuję, jak wpatrujesz się we mnie w ciemności.
- To skomplikowane - mówisz cicho, jakby nieco niepewnie. Uśmiecham się kpiąco, czego nie możesz zobaczyć w ciemnym pokoju.
- Stara, bezsensowna wymówka - odpowiadam. - Jak facet nie chce się przyznać, że zdradza, bo się nudzi, to mówi, że to skomplikowane.
Prychasz w ciemności, a ja uśmiecham się szerzej. Wciągam na nogi kozaki i po omacku zbliżam się do drzwi prowadzących na korytarz hotelu, w którym zatrzymała się cała twoja ekipa.
- Nic o mnie nie wiesz - rzucasz nagle wrogo. Słyszę, że wstajesz z łóżka i podchodzisz do mnie.
Co ci chodzi po głowie, Schlierenzauer?

Widzę zarys twojej sylwetki w ciemności, podchodzę do ciebie, obejmuję wpół i przyciągam mocno do siebie.
- Nic o mnie nie wiesz - powtarzam, wpatrując się uporczywie w twoje oczy błyszczące w ciemności. Odnajduję wargami twoje usta i wpijam się w nie łapczywie. Próbujesz wyzwolić się z mojego uścisku, a jednocześnie oddajesz pocałunek. Popycham cię na ścianę i powoli rozpinam guziki twojej koszuli. Odwracasz głowę.
- Skończ - syczysz. - Nie pogrywaj, Schlierenzauer. Nie jestem zabawką ani twoją prywatną dziwką. Koniec imprezy, wychodzę.
Wymykasz się z moich objęć, drżąc od tłumionego gniewu. Kładziesz dłoń na klamce i odwracasz się, wpatrując się we mnie poprzez ciemność.
- Miłego życia - rzucasz sucho.
Trzask zamykanych za mocno drzwi i już nie ma cię w moim życiu.

Przemierzam ciemne, niemalże puste uliczki Zakopanego, opatulona twoją kurtką, którą pomyłkowo wzięłam z wieszaka zamiast mojej własnej. Przypadek, czysty przypadek. Roztargnienie. I gniew, bo zirytowałeś mnie swoim zachowaniem.
Dlaczego tak bardzo nie chciałeś mnie wypuścić ze swojego pokoju i ze swoich objęć? Dlaczego nagle zaczęło ci zależeć? Dlaczego uznałeś, że zabawka bezwolnie podda się twoim życzeniom?
Zakopane nie ma zamiaru się budzić, ale tak jest dobrze. Uliczne latarnie oświetlają mi drogę na skocznię. Jest piękna, wiem to, choć teraz nie mogę jej dostrzec. Śnieg skrzypi pod moimi stopami, a nad głową pobłyskują gwiazdy.
A ty królujesz w moich myślach.

Niewielki hotelowy pokój wydaje się nagle niesamowicie pusty. Zapalam światło. Na wieszaku wisi twoja kurtka, nie moja.
Zabrałaś nie tę kurtkę. A w mojej głowie świta nadzieja, że może wrócisz, zirytowana albo rozbawiona, że zajrzysz do mojego pokoju, zostaniesz na dłużej, a potem rozstaniemy się, kiedy ta gra dobiegnie końca.
Lubisz tę grę, oboje dobrze o tym wiemy. Dobrze ci się ze mną grało.
A mi z tobą, podpowiada natrętny głosik podświadomości. Jesteś piękną kobietą, Gosiu.
Byłaś. Bo pewnie już nigdy się nie spotkamy.
Na zakończeniu tej gry zależy ci bardziej niż na twojej kurtce.

Powoli zaczyna się rozwidniać, ludzie śpieszą się do pracy, turyści wyruszają na stoki. Ty pewnie przygotowujesz się do kolejnego konkursu.
W twojej kurtce jest mi o wiele cieplej niż w mojej własnej. Czuję zapach twoich perfum, zmysłowy, zniewalający, nie pozwalający mi zapomnieć o tobie i ostatniej nocy.
Tkwisz w mojej głowie, mój umysł automatycznie, bez mojej zgody, analizuje każde twoje słowo, każdy twój gest, każdy twój dotyk.
Ale przecież nigdy więcej się nie spotkamy. Takie są zasady tej gry. A zasad przecież się nie zmienia.

Rozwidnia się. W pokoju obok Fettner i Morgenstern zaczynają kłócić się o łazienkę, jak dwie rozpieszczone małolaty.
Twoja kurtka nie pozwala mi zapomnieć o tobie, naszej wspólnej nocy, każdym twoim słowie, geście, dotyku. Przed oczami mam twoje oczy, błyszczące w ciemności. Cały czas brzmi mi w uszach dźwięk szeptanych przez ciebie słów.
Telefon zaczyna wibrować na stoliku koło łóżka. Sandra. Przeklinam cicho i odbieram po chwili.
- Coś się stało? - pytam. Śmieje się po drugiej stronie słuchawki, gdzieś w Austrii, w okolicach Innsbrucka.
- Nie, głuptasie - odpowiada. - Zadzwoniłam, bo się stęskniłam.
- Za chwilę mam trening - kłamię, bo nie mam ochoty rozmawiać z nią o pierdołach.
- Rozumiem. Życie sportowca.
Wydaje się być smutna, ale nieszczególnie mnie to obchodzi. Nie lubię jej. Kocham ją, jest piękna, ale jednocześnie mnie irytuje.
- Kocham cię, Gregor - mówi. Mój wzrok, zupełnie przypadkiem, pada na twoją kurtkę na wieszaku przy drzwiach.
I widzę ciebie, w półmroku, nagą, z ustami rozchylonymi do pocałunku i płonącym wzrokiem, tak inną od Sandry.
- Ja ciebie też, kochanie.
Znów muszę kłamać.


~*~
Byłam w Zakopanem, byłam na skoczni, na Gubałówce, Butorowym Wierchu i próbowałam jeździć na nartach, moje życie jest kompletne.
Enjoy.

piątek, 24 stycznia 2014

Prologue


[Where do you want to go from here?]

- Imię i nazwisko pierwszej miłości? - pada pytanie.
Śmieją się, wpatrując się we mnie z oczekiwaniem. Specjalnie milczę, próbując wywołać chociaż znikome złudzenie napięcia.
A może naprawdę się waham?

- Czym dla ciebie byłam? Prywatną dziwką? Sposobem spędzania wolnego czasu?

Gra w butelkę jest idiotyzmem, ale chłopaki nie wymyślili jeszcze lepszej rozrywki, kiedy odwołują konkurs z powodu śnieżycy. Butelka albo karty.
A tym razem Loitzl zapomniał swojej niezniszczalnej talii.
- Zastanawia się tyle, bo może nigdy nikogo nie kochał.
Znowu się śmieją, nawet nie wiem, kto to powiedział.
Mylą się, wierzę, że się mylą.

- Nie potrafisz tego zdefiniować czy boisz się przyznać, że byłam tylko zabawką?

Moje milczenie się przedłuża, sam już nie wiem, dlaczego. Boję się odpowiedzi czy jej konsekwencji? A może po prostu nie wiem,  c o  odpowiedzieć?
- No mów, blokujesz kolejkę.
Uśmiecham się tajemniczo, jakbym od dawna wiedział, co za chwilę powiem.

- Odezwij się, do cholery! Powiedz coś, tchórzu!

- Przecież i tak wiecie - mówię, próbując uniknąć odpowiedzi. Kręcą głową, patrząc na mnie wyczekująco.
- Musisz to powiedzieć - stwierdza któryś z nich, chyba Kofler, ale przestaję rozróżniać ich głosy, zlewają się w jedno, kiedy  t y  stajesz mi przed oczami.

- Proszę cię...
Kiedy się załamuję, do ciebie wreszcie dociera, jak bardzo mnie skrzywdziłeś.

- Sandra Stiegler - mówię w końcu, a chłopaki uśmiechają się lekko.
Przecież to było oczywiste, przecież od zawsze kocham tylko Sandrę.
Taka jest prawda, tak, kochanie?

- Byłaś... kimś więcej...
- Byłam? Już nie jestem, Gregor?

- Miał rację, to było dość oczywiste - śmieje się Loitzl, bawiąc się tkwiącą na palcu obrączką, jakby go uwierała. Ciężko jest dochować wierności, gdy wokół ciebie kręci się mnóstwo pięknych dziewczyn. Dziewczyn, których nigdy więcej nie spotkasz.
Z tobą też tak miało być.

- Nie wiem, Gośka, do cholery, przestań mnie męczyć!

Butelka teraz wskazuje na Kocha, a ja mam zadać pytanie. Ale w głowie znowu mam pustkę, w mojej głowie tkwisz znowu tylko ty.
- Ulubiona skocznia? - pytam bez sensu.
- Letalnica, oczywiste. Schlierenzauer, jesteś dziś bez formy - śmieje się.

- Nie masz mi nic więcej do powiedzenia?
Powoli kręcisz głową.

Koch kręci butelką, a jej szyjka znowu jest skierowana w moją stronę. Chłopaki się śmieją, najgłośniej chyba Morgenstern.
- Masz zamiar być z Sandrą na zawsze? Żyć długo i szczęśliwie? - pyta Martin.
Znowu milczę.

- Zostawiłbyś dla mnie Sandrę? - pytam cicho. Na początku nie odpowiadasz.
- Tak - szepczesz.

- Nigdy nie zostawiłbym Sandry - odpowiadam.
Ale przed oczami znowu mam  c i e b i e.


~*~
Miał być dwa dni temu, w moje dziewiętnaste urodziny, ale internety mi się zbuntowały.
Znowu Gregor, oczywiście.
Enjoy.